Małe, niepozorne i prymitywne konsole Nintendo służące do odtwarzania gier telewizyjnych były w latach dziewięćdziesiątych XX wieku hitem dzieciństwa niejednego z nas. Wystarczyło wtedy podłączyć kabel do telewizora, włożyć kardridż do konsoli, wziąć joystick do ręki i już można było razem z sympatycznym hydraulikiem Mario wyruszyć na ratunek księżniczce i wyrwać ją ze szponów bestii. Innym razem można było pobawić się w myśliwego i dołączonym do gry pistoletem postrzelać do kaczek pojawiających się na ekranie. Jeśli nie udało nam się ich ze strzelić zostawaliśmy wyśmiani przez zabawnego psa. Gry na Nintendo nie miały świetnej grafiki, nie kusiły nas bajecznymi postaciami, wiele z nich nie miało nawet opcji autosave’u. Jednak miały w sobie coś takiego, że chętnie spędzało się przy nich całe godziny. Co to było? Tajemnica tych gier tkwiła właśnie w ich grywalności. Nieraz przejście do kolejnego levelu łączyło się z dużą dawką silnej adrenaliny, zwłaszcza jeśli grało się na dwóch graczy.